Życie jest przewrotne, choć każdy z Was pewnie coś o tym wie… Przez ostatnie 4 lata planowałam, jak to będzie super móc wyjeżdżać z dziećmi na zimę. Spodobała mi się perspektywa spędzania kilku miesięcy poza naszym krajem, kiedy tutaj zamarzamy z zimna, a gdzie indziej możemy cieszyć się pięknym słońcem. Udało nam się tak zrobić dwa razy. Raz przed urodzeniem Heleny, gdy spędziliśmy cudne 3 miesiące na Goa, drugi raz polecieliśmy już z nią, również na 3 miesiące. Niewątpliwie był to wspaniały okres w naszym życiu, który na zawsze zostanie w naszej pamięci. Wymyśliliśmy sobie, że tak właśnie będziemy żyć.
Myśleliśmy, że przechytrzyliśmy system. W dłuższej perspektywie okazało się jednak, że to system przechytrzył nas. Wiele sytuacji, które wydarzyły się po drodze na przestrzeni ostatnich kilku lat spowodowały, że o dłuższych wyjazdach mogliśmy tylko pomarzyć… Dlatego nadal marzyliśmy. Cały czas wierzyłam, że w końcu tak się stanie. Co roku w wakacje szukałam biletów po to, by na jesieni jednak dowiedzieć się, że nie możemy lecieć, bo coś nas zatrzymuje na miejscu.
Ludzie zawsze mówią, że marzenia to wspaniała rzecz. Owszem, zgadzam się z tym, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś ale. W tym przypadku marzenia nie powinny przysłaniać nam rzeczywistości. Bo przecież życie toczy się tu i teraz. A ja żyłam tym, co zrobimy kiedyś…
Pogubiłam się. Byłam tak zafiksowana na punkcie wyjazdu, że nie potrafiłam dostrzegać i doceniać rzeczy, które dzieją się tutaj, w naszym obecnym życiu. W życiu, które mamy a nie tym, które wieść możemy. No ale jak mogłam to dostrzegać, skoro cały czas marzyłam o tej plaży, o tych podróżach i o tym samym uczuciu, które towarzyszyło nam wtedy?
Całkiem niedawno nastał dzień, kiedy dostałam olśnienia. Przyszło do mnie tak nagle, jak coroczna alergia. W jednej godzinie rozumowałam jeszcze starym systemem, by po chwili mieć totalnie inny punkt widzenia sprawy. Zdarza się Wam coś takiego?
Mi się zdarzyło. Dotarło do mnie, że to, co wydarzyło się kiedyś bezpowrotnie minęło. Zrozumiałam, że uczucia, które mi towarzyszyły wtedy nigdy już by się nie powtórzyły. Nie byłyby to takie same uczucia – nie tylko dlatego, że jesteśmy inni, czujemy i myślimy inaczej, ale przede wszystkim dlatego, że jesteśmy już czteroosobową rodziną. Taki wyjazd byłby totalnie inną przygodą, zupełnie nam nieznaną. Zaczęłam też myśleć o dzieciach.
O ile kiedyś wypad na trzy miesiące z rocznym bobasem wydawał się czymś naturalnym, tak teraz, kiedy nasza córka niebawem kończy 6 lat nie wydaje się być już taki oczywisty. Dlaczego? Dlatego, że to nasza wizja. My nie lubimy spędzać zimy w naszym kraju. My marźniemy i marzymy o ciepłym piachu i palmach. Nasze dzieci z kolei kochają zimę, uwielbiają lepić bałwana, szaleństwa na sankach, ubieranie choinki, pieczenie pierników. Nasze dzieci mają tu swoje bliskie koleżanki i kolegów, z którymi lubią się spotykać. Nasze dzieci mają tu dziadków z którymi lubią spędzać czas. Niby zawsze tłumaczyłam to sobie tak, że dzieciom dobrze będzie wszędzie tam, gdzie dobrze jest nam. Ale czy to znaczy, że mają być rozdarte? Czy to znaczy, że kilka miesięcy po rozpoczęciu roku “szkolnego” mają być zabrane, i mieć wyjęte następne trzy miesiące? Czy dla nich byłoby to ok? To pytania, które coraz częściej zaczęły pojawiać się w mojej głowie a ja nie miałam na nie jednej, sensownej odpowiedzi. Nigdy takich pytań nie lekceważę, bo z jakiegoś powodu się pojawiły.
Kilka dni temu szukałam biletów lotniczych, żebyśmy w końcu w tym roku wyjechali. I kiedy już je praktycznie miałam, kiedy znalazłam nocleg, kiedy zaczęłam myśleć, jak to ogarniemy pod kątem pracy, przedszkola i naszego mieszkania, zaczęłam się zastanawiać.
Pomyślałam, że być może zamiast tak walczyć z tym, jak przechytrzyć system, warto dostrzec, ile możliwości mamy tu? Popatrzyłam na to nasze życie z boku i stwierdziłam, że jest przecież całkiem fajne. A później pomyślałam, o ile lepsze mogłoby być, gdybym była całą sobą tu i teraz, zamiast w mojej wyidealizowanej i podkręconej wspomnieniami fantazji? Okazało się, że przez te kilka lat byłam tak zafiksowana na tym, że musimy wyjeżdżać na kilka zimowych miesięcy, że kompletnie mnie to zablokowało na wielu płaszczyznach.
Kiedy przyszedł dzień olśnienia poczułam wielką ulgę. Naprawdę. To zadziwiające o tyle, że ja sama sobie to narzuciłam, a potem jeszcze trwałam w tym kilka lat. Tyle czasu potrzebowałam żeby zrozumieć, że tak naprawdę mam wszystko, czego mi potrzeba. Że przecież mam dobrze, że mam fajnie, że nie musze nic zmieniać, że w sumie… nie chcę.
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że zniknęło uczucie rozczarowania i rozżalenia, tym że w poprzednich latach nie udało nam się wyjechać na tak długie wakacje. Zamiast tego poczułam wszechogarniającą wdzięczność za to, że wcześniej mieliśmy okazję tego doświadczyć. Zrozumiałam, że zamiast skupiać się na niezrealizowanych marzeniach, mogę zająć się tym co bardziej namacalne, na co mam większy i realny wpływ.
To odpuszczenie uskrzydliło mnie tak mocno, że nagle w mojej głowie powstało mnóstwo pomysłów co mogę robić, na co poświęcić czas, co rozwijać. Ostatnie tygodnie przyniosły wiele zmian – zarówno tych zawodowych, mieszkaniowych jak i życiowych. Jestem przekonana, że tak właśnie miało być. Wszystko się ułożyło lepiej, niż kiedykolwiek mogłam przypuszczać. Zupełnie tak, jakby los nie pytał mnie o zdanie. Trochę porównuję to do prezentu, który ktoś Ci przynosi i zostawia, a Ty sama przyglądasz się mu zaskoczona bo nigdy byś na niego nie zwróciła uwagi… Po chwili okazałoby się, że to najpiękniejszy i najlepszy prezent jaki mogłaś dostać i nie wyobrażasz sobie bez niego życia. Tak właśnie się czuję. Przez kilka ostatnich lat błądziłam jak dziecko we mgle, zastanawiałam się co robić, gdzie mieszkać i jak w tym wszystkim móc wyjeżdżać na zimowe miesiące. Wiecie, że przez moją głowę przewijała się wyprowadzka z kraju (ale taka na zawsze), ale też kupno domu z ziemią gdzieś na jakiejś wsi. Byłam tak bardzo pogubiona w tym czego chcę, że wymyślałam przeróżne wersje i scenariusze tego, gdzie i jak mam żyć, zamiast po prostu żyć pełną piersią tu, gdzie jestem.
Teraz czuję mocno, jak nigdy wcześniej, że Warszawa jest moim miejscem. To tu chcę się spełniać, mieszkać, wychowywać dzieci. Kocham naturę i przyrodę, ale zawsze kiedy poczuję potrzebę i chęć odcięcia się od miasta, mogę wsiąść w samochód i godzinę później być w Baczkach. Wyjazd na zimę? Nie musi to być przecież ucieczka z kraju na pełne 3 miesiące. Może zacząć od zmiany słowa “ucieczka”? Wtedy po prostu się okaże, że nie ma przed czym uciekać, bo zima ma również wiele plusów? Jest to czas kiedy więcej przebywamy w domu, więcej się przytulamy, więcej gotujemy, więcej śpimy, zwalniamy tempo. Zimą może być fajnie, jeśli tylko jej pozwolimy się rozgościć w naszych sercach. A zresztą kto powiedział, że nie można wyjechać w ciepłe kraje na tydzień, dwa czy nawet miesiąc? Kto kazał mi być tak zachłannym, że chciałam mieć więcej niż mam? Kto zabrał radość cieszenia się tym co osiągnęłam, a zamiast tego głośno trąbił o tym, co powinnam, co muszę, co wypada by lepiej żyć? Co to znaczy “lepiej żyć”?
Sama to sobie zabrałam… Ale z drugiej strony sama to sobie oddałam. Musiało upłynąć trochę czasu. Musiałam trochę pobłądzić, pozwiedzać, wydeptać troszkę ścieżek, by wiedzieć gdzie nie ma dalszej drogi, a potem odnaleźć tą właściwą… Musiałam odpuścić wiele rzeczy. Coś zakończyć, by rozpocząć inny etap. Musiałam zrozumieć, że to, co najcenniejsze już mam i nikt mi tego nie odbierze. Musiałam zrozumieć, że nic na siłę nie wychodzi – czasem po prostu coś się nie układa po naszej myśli i nawet jeśli na początku nie rozumiemy dlaczego, to jeśli przyjmiemy to z pokorą, może za jakiś czas stanie się jasne, dlaczego tak się stało.
Musiałam siebie pokochać… Zajrzeć w głąb i zrozumieć. Zamiast być dla siebie surowa i wymagająca, dałam sobie czas i przestrzeń… Ale o tym będzie chyba kolejny post.
Fajnie tak pisać dla Was. Bez przymusu i ciśnienia. Usiąść i przelać to co w głowie się zbiera. Zamierzam robić tak częściej, by potem móc sobie wracać do tych momentów. Być może moje słowa komuś pomogą, dadzą do myślenia, przyniosą otuchę i wywołają uśmiech. Może ktoś z Was jest na podobnym etapie i zastanawia się, co dalej a ten tekst będzie jak takie poklepanie po ramieniu i powiedzenie “wszystko dzieje się po coś, zwolnij i zobacz co się wydarzy”.
Idealny materiał do przeczytania… I do przemyslenia.. . Wszystkiego dobrego Pani Kasiu dla Całej rodziny. Ściskam! 🙂
Bardzo miło jest mi czytać takie komentarze. Dziękuję bardzo.
Pozdrawiam serdecznie.
Rzadko komentuję, zazwyczaj zostawiam myśli dla siebie, ale teraz nie mogę… To niesamowite, że czasem coś czuję, coś przeżywam i wydaje mi się, że oszalałam, że coś ze mną nie tak. A po jakimś czasie okazuje się, że obca mi osoba ma podobnie, a co więcej – potrafi wyciągnąć ze swego doświadczenia wnioski, podzielić się z nimi i pomóc innej osobie. Dziękuję 🙂
Nie ma za co. Pisząc ten tekst właśnie taką nadzieję miałam- dać do myślenia, może zwrócić innym uwagę na to czego sami by nie zauważyli. Dziękuję za ten komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
akurat jestem w tym samym miejscu ( rozzalona ze nie pojade na jakies super wakacje w tym roku) a przeciez tyle fajnego sie dzieje teraz. Dziekuje za ten post, bardzo bardzo dziekuje! Ciesze sie ze tu trafilam.
Ps. przepraszam ze nie uzywam polskich znakow ale angielska klawiatura uniemozliwia mi to.
Pozdrawiam 🙂
Cieszymy się, że wpis się przydał. Czasem mała zmiana perspektywy potrafi przynieść ogromne korzyści 🙂
Jestem na etapie planowania wyjazdu na Bali na całą zimę… Również szukam starego domu z ziemią do mieszkania. U mnie refleksja przyszła na temat tego drugiego pragnienia. Mój uroczy trzylatek chodzi do przedszkola leśnego, które uwielbia. Chce biec tam radośnie, bo ma tyle do zrobienia 😉 Co z nim będzie, kiedy ja spełnię moje marzenie i kupię stary dom z hekatarami?? Tam leśnego przedszkola, a tym bardziej szkoły prowadzonej w podobnym duchu nie będzie. Próbowałam dopasować do mojego marzenia nauczanie domowe. Ale kiedy jeśli równocześnie zamierzam pracować, remontować dom, samodzielnie produkować jedzenie na własne potrzeby i tym podobne? Nauczanie domowe… Czytaj więcej »
Cudowne marzenia, ale fajnie, że już wiesz, że to Twoje marzenia…Masz rację, że dziecko niekoniecznie by się cieszyło z tego, że jest z dala od rówieśników, kina, teatru, kawiarni, zoo, wystaw… Te decyzje są takie trudne ale czasem sami je sobie utrudniamy. Nauczane domowe, niby spoko, ale jak np. wiem, że kompletnie nie dla mnie. Kiedy chcesz mieć czas na tworzenie, na to by sama się spełniać połączenie tego z byciem mamą, opiekunką i nauczycielką w jednym jest bardzo trudne. Bardzo się cieszę, że podzieliłaś się ze mną swoim kawałkiem historii, a także, że mój wpis na coś się przydał-… Czytaj więcej »