Narodziny mojej pierwszej córki zmieniły w moim życiu wszystko. Wiem, brzmi to, jak banał i pewnie każda matka to powie. Tylko, że mi wcale nie chodzi o to, że zaczęłam więcej czasu spędzać w domu, albo że nie mogłam już sobie pozwolić na wyjazdy tak często, jak bym chciała, lub że nie dla mnie były już spontaniczne wyjścia na koncerty czy imprezy, czy że (o zgrozo) nie odzyskałam jędrnej skóry sprzed ciąży…
W dniu narodzin Heleny poznałam prawdziwe znaczenie słowa odpowiedzialność. Niby wcześniej słyszałam od mojej mamy, jaka to jestem niezwykle dojrzała i odpowiedzialna jak na swój wiek, ale dopiero przy dziecku poczułam, jakie konsekwencje niosą za sobą te słowa.
Kiedy lekarz położył mi moje dziecko na piersiach a ja po raz pierwszy na nie spojrzałam, poczułam zalewającą mnie falę endorfin, szczęścia i miłości. Za chwilę do mojego mózgu wlała się świadomość i dotarło do mnie, że właśnie od tego momentu jestem odpowiedzialna za życie tej małej istoty. Od tego momentu wszystko jest w moich rękach. Każda decyzja dotycząca jej życia miała być już zależna ode mnie.
Tymczasem na początku drogi zwanej macierzyństwem przed mamami stają różne wyzwania – te mniejsze i te większe. Do dziś pamiętam moje rozkminy z cyklu: jak ubrać dziecko na pierwszy spacer. Czy nie jest mu za zimno? A może za gorąco? Kiedy w końcu odpadnie ten kikut i będzie “normalny” pępek. Plus wieczne dylematy związane z karmieniem czy spaniem dziecka. Przykładów można wymieniać całą masę a wszystkie w danym momencie były najważniejsze na świecie.
Bezradność – uczucie, które wcześniej lub później poczuje każda mama.
Pamiętam, kiedy Helena po raz pierwszy zachorowała – była wtedy malutka, miała zaledwie 2 miesiące… Wtedy po raz pierwszy poczułam się tak naprawdę bezradna. Gdy lekarz poinformował mnie o tym, że mała ma zapalenie oskrzeli i konieczny jest antybiotyk czułam się źle i było mi przykro, że nie udało mi się jej przed tym uchronić. To było ponad 5 lat temu. Dziś jestem mamą dwóch córek. Pomimo tego, że mam zdecydowanie większe doświadczenie, to kiedy któraś z nich choruje i gorzej śpi w nocy, ma temperaturę czy kaszel – ja automatycznie czuwam i w półśnie nasłuchuję czy nie dzieje się nic niepokojącego.
To są właśnie te zmiany, które zaszły we mnie po pojawieniu się dzieci. Ta troska i myślenie o drugim człowieku, którego los leży w naszych rękach. I to się już nigdy nie zmieni. Zawsze będą moimi córkami, a ja zawsze już będę marzyła o tym, by były zdrowe i bezpieczne. I wiem, że nie jestem sama. Każda mama kocha swoje dzieci najbardziej na świecie i myśli o tym, by dać im wszystko co najlepsze i by im niczego nie zabrakło. Miłość matki do dziecka jest niesamowita, zawsze jestem pełna podziwu dla innych kobiet, ile są w stanie dla tych swoich szkrabów znieść. A te pojawiają się na świecie i to wystarcza, by od pierwszej chwili całkowicie i na całe życie stracić dla nich głowę. To najbardziej czyste i bezinteresowne uczucie.
Moje dziecko to autonomiczna jednostka!
Pamiętam dzień, w którym ze zdziwieniem odkryłam, że córki zaczynają mieć swoje zdanie. Takie naprawdę własne i tylko ich. Doskonale wiedziały, co chcą na siebie założyć, jaką mam im zrobić fryzurę i jak chcą spędzić dzień. I jak możecie się domyślać było to zdanie całkowicie odmienne od mojego…
Byłam bardzo zaskoczona. To już? – pomyślałam wtedy. Byłam pewna, że na pierwsze “stawianie się” mam jeszcze czas. Teraz, z perspektywy minionych lat bardzo się cieszę i jestem dumna, że takie małe dziewczynki potrafiły mi jasno zakomunikować czego chcą a czego nie, oraz że ja potrafiłam dać im tą przestrzeń do podejmowania decyzji (w granicach zdrowego rozsądku, oczywiście).
Jestem z nich tym bardziej dumna, że od zawsze uczę je, by postępowały zgodnie ze swoim sumieniem, żeby nie były podatne na wpływ innych ludzi, żeby miały swoje zdanie i potrafiły je zawsze bronić.
Uczę się razem z moimi córkami.
Nauczyłam się pamiętać, że każdy człowiek jest inny. Niezależnie, czy jest to małe dziecko, nastolatek czy osoba dorosła – różnimy się od siebie. Ludzie zakładają takie niewidoczne gołym okiem stada. W tych stadach znajdują się ci, którzy mają podobne zdanie do naszego, często prowadzą taki sam styl życia, lubią podobne rzeczy, negują to, co my negujemy. I to, że wolimy właśnie z nimi spędzać nasz czas jest normalną sprawą. Jednak powiedźcie mi, czy nie nudno by było, gdyby wszyscy ludzie byli tacy sami?
Pamiętam ten dzień, kiedy po dziewczynki po raz pierwszy miały iść na urodziny koleżanki do wielkiej sali zabaw. Miałam mnóstwo obaw, bo osobiście nie przepadam za takimi miejscami. Dlaczego? Tłumy i dużo bardzo kolorowego plastiku. I ta muzyka… Ci z Was, którzy są z nami dłużej wiedzą, że mamy dość specyficzny gust muzyczny.
Czego się nie robi dla dzieci…
Ostatecznie z mężem wychowujemy je w taki sposób, żeby mogły się przekonać na własnej skórze, czy im się coś podoba czy nie. Nie mówimy im, jak ma wyglądać ich życie i chcemy, by te życie przeżyły same. Bo to, że nam się coś nie podoba, nie znaczy, że im również nie przypadanie to do gustu.
Niedawno byliśmy na dziecięcym balu karnawałowym. Możecie sobie wyobrazić jakież to było szaleństwo! Sala pełna dzieci, a każde w jakimś kolorowym stroju, każde zachowujące się niby podobnie a jednak zupełnie inaczej. Kiedy tam byłam, przypomniałam sobie, jak bardzo lubiłam kiedyś przesiadywać na ławce przy ulicy Chmielnej. Kupowałam kawę i z kubkiem w dłoni obserwowałam ludzi. Ależ ja uwielbiałam na nich patrzeć! Obserwować ich ubiór, relacje między sobą, zachowania… Tylko chwila, chwila… Kiedy robiłam to ostatni raz? W liceum. To wtedy był czas na takie rzeczy.
I właśnie teraz, po tylu latach, kiedy siedziałam na tym balu i patrzyłam na te wszystkie dzieci, zdałam sobie sprawę, jakie to jest piękne. Jak bardzo są niewinne (jeszcze!) i jak niewiele im do szczęścia potrzeba. Różniły się od siebie wszystkim, ubiorem, wyglądem, wychowaniem. Jedne bardziej skryte i nieśmiałe – przez większą część imprezy miały problem, by wciągnąć się w zabawy. Inne otwarte i wygadane. I wiecie co?
Przebywanie w takich miejscach uczy mnie tolerancji.
To, że dla mnie wymarzonym miejscem na urodziny byłaby polana pośrodku lasu, gdzie do picia najchętniej zaserwowałabym świeżo zrobioną lemoniadę a przekąskami byłyby owoce i warzywa, to nie znaczy, że inni rodzice mają myśleć podobnie. Ba, mało tego! To nie znaczy, że moje dzieci mają podzielać moje zdanie. Ostatecznie, dla mnie najważniejsze jest ich szczęście.
Pomimo różnic w modelu wychowania naszych dzieci, nas dorosłych łączy wspólny mianownik – ich dobro. Jednak dla każdego dobro własnego dziecka oznacza coś innego. Dlatego postanowiłam zapytać kilka osób, które obserwuję na Instagramie, o jakiej przyszłości dla swoich dzieci marzą. Oto, co mi odpowiedzieli:
Jako rodzice staramy się przekazywać dzieciakom wszystko to, co najlepsze i najbardziej wartościowe. Wierzymy, że to, czym teraz nasiąkną zaprocentuje w ich przyszłości. Dlatego jestem dość spokojny o ich przyszłość.
Zawsze będziemy wspierać nasze dzieci i zawsze będą wiedzieć, że z każdą rzeczą mogą się do nas zwrócić – czy to o poradę czy o pomoc. Wiem, że poradzą sobie w życiu i będą potrafiły odnaleźć się w różnych sytuacjach.
Chciałbym, żeby były przede wszystkim zdrowe i szczęśliwe. Żeby spełniały się w tym co robią, znalazły miłość i zawsze postępowały w zgodzie z sobą. Nie chciałbym wymyślać im planu na przyszłość – to ich własna droga i chce, żeby miały wolność wyborów. A my, jako rodzice zawsze będziemy ich wspierać.
– Kuba, ojciec dwójki dzieci, prowadzi bloga podziaranytata.pl oraz profil na Instagramie. Przez wielu uważany za najseksowniejszego ojca w Polsce.
Kiedy myśle o moich dzieciach i ich przyszłości nie zastanawiam się kim będą. Oczywiście chciałabym, żeby pokończyli szkoły, żeby odnaleźli swoje miejsce w świecie pracy. Ale chyba nie to jest dla mnie najważniejsze! Chciałabym by byli dobrymi ludźmi. By byli szczęśliwi, żeby znali swoją wartość i potrafili walczyć o swoje marzenia. A wszystko inne przyjdzie w odpowiednim momencie. Wierze, że dzięki takiemu wychowaniu będą potrafiły pokierować sami swoim życiem tak jak trzeba, tak jak chcą, tak by byli szczęśliwi.
– Paula, mama 4 dzieci, trzech córeczek i synka. Prowadzi profil na Instagramie: wielcymalutcy.
Ważne jest dla mnie ich życie a chwilę później zdrowie. Jeśli to dopisuje, to obok rysuję dobrego człowieka, który będzie ich trzymał za rękę, a przy tym szczerze i prawdziwie kochał. Nie wrzucam ich w żadne ramy, ale po cichu liczę na to, że będą mieć dużo pracy. Pracy nad szlifowaniem talentów, które pomogłam im odkryć i które sami odkryją w przyszłości. Niczego więcej poza życie, zdrowie i miłość dla nich nie pragnę, bo mając taką bazę o wszystko inne sami zawalczą.
– Elwira, mama trójki dzieci, prowadzi bloga Zabiegana Mama oraz swój profil na Instagramie.
Chciałabym, by przyszłość moich dzieci była taka, jaką sobie wymarzyły, wolna od strachu, uprzedzeń i krzywdzących etykietek. Nie jest dla mnie ważne, czy wybiorą zawód lekarza, architekta czy instruktora surfingu. Nie jest istotne, gdzie będą mieszkać: niedaleko mnie czy na drugim końcu świata.
Ważne jest dla mnie to, czy będą szczęśliwe i czy będą kierować się sercem. Czy będą szanować innych, jednocześnie nie bojąc się spełniać własne marzenia.
Głęboko wierzę, że dzieciństwo to magiczny czas: to, wtedy kształtuje się nasza wrażliwość a to, co z niego zapamiętamy, zostaje na całe życie. Dlatego też jestem przekonana, że to, co teraz włożymy do głowy i serca małym ludziom, pozwoli im być kiedyś fajnymi dorosłymi i wszystkim będzie żyło się lepiej.
Sama też staram się żyć tak, by Mania, Jasio i już niedługo malutka Basia wiedzieli, że nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli się czegoś bardzo pragnie i krok po kroku dąży do spełniania marzeń, to na pewno kiedyś nam się to uda.
Trzymam za całą moją trojkę kciuki, cichutko wspieram, jednocześnie starając się nie przeżyć zycia za nich. Bo to, co ostatecznie wybiorą, zależy tak naprawdę tylko od nich. I to jest w tym wszystkim najtrudniejsze, by to po prostu zaakceptować.
– Karolina, mama dwójki dzieci (chociaż właściwie trójki, bo lada chwila na świecie pojawi się jej trzeci skarb). Prowadzi bloga Our Little Adventures, na którym pokazuje swoje rodzinne podróże po całym świecie oraz swój profil na Instagramie.
Jestem mamą niemal od 6 lat. Od narodzin Leny życie zyskało nowych barw. Gdy zostałam zapytana o to, jak wyobrażam sobie Jej przyszłość, pomyślałam – nie wiem. W moich wyobrażeniach Córka nie ma konkretnej pracy ani modelu rodziny. Nie chciałabym zamykać Jej świata w swoich wyobrażeniach. Patrząc na Jej ciekawość świata i upór w dążeniu do celu wiem, że będzie mogła być kim tylko zechce. Marzę o tym, aby nigdy nie była i nie czuła się samotna. Nie wiem kim będzie moja córka w przyszłości ale chciałabym móc być zawsze przy niej, gdy tylko zajdzie potrzeba lub najzwyczajniej ochota. Chciałabym móc wspierać i akceptować Jej wybory. To, co dla mnie najważniejsze, to żeby życie nigdy nas nie poróżniło. Zdrowie i szczęście nigdy nie opuściło.
– Gosia, mama Lenki. Autorka bloga Mam Na To Oko. Na co dzień prowadzi z mężem firmę a blog i Instagram stanowią przyjemny dodatek.
Pewnie wszystkie mamy zgodnie odpowiedzą, że najważniejsze jest dla nich to, żeby ich dzieci były szczęśliwe. Niby takie proste ale jakie ważne i nie takie oczywiste, bo na własnych przykładach wiemy, że nie zawsze życie układa się po naszej myśli. Ja właśnie tego chce dla moich dzieci – szczęścia i zdrowia, to jest duet idealny. Mając to, wszystko inne się uda. A ja będę wspierać ich wybory, decyzje i chcę być dla nich oparciem w każdej sytuacji. Chcę być mamą, na którą zawsze mogą liczyć, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji.
– Aleksandra, mama dwójki dzieci, którą możecie znaleźć na Instagramie jako olatatka_. Jest pasjonatką fotografii i gotowania, o czym wkrótce będziecie mogli się przekonać, ale póki co nie będę zdradzała nic więcej…
Przyszłość mojego dziecka widzę jako wolny wybór. Chcę, by wyrosła na człowieka, który wie, że może sam o sobie decydować, sam wybrać miejsce do mieszkania i to, jak spędza czas. Chcę pokazać jej jak najwiecej świata, żeby zobaczyła jak wiele ma możliwości, jak wiele jest różnych kultur, ludzi, zawodów czy hobby. Zależy mi na tym, żeby była obywatelką świata, żeby wiedziała, że wszystko jest dla niej. Dlatego podróżuje z nią, pokazuję, doświadczamy razem, uczymy się różnorodności i tego by poradzić sobie w każdej sytuacji.
– Anna, mama trzyletniej Basi. Prowadzi bloga annasudol.pl oraz swój profil na Instagramie. Podróżniczka, która mówi o sobie: “nie całkiem normalna” dziewczyna, która rzuciła wszystko w Polsce by podróżować po świecie.
“Podobnie, jak każda mama, pragnę dla swoich synów szczęścia i życia w zdrowiu. Pragnę, aby umieli kochać i byli kochani. Pragnę, aby (bez względu na okoliczności) pamiętali o tym, że mają siebie i mogą na siebie liczyć. Pragnę, aby przeszli przez dorosłe życie w zaufaniu do siebie. Pragnę, aby mieli odważne marzenia i dużo sił, aby je realizować. Pragnę, aby nie bali się żyć, aby ŻYLI tu i teraz, czerpali z doświadczeń i wyciągali wnioski, odważnie krocząc przez świat.”
– Daria, mama dwóch chłopców. Daria jest dietetyczką, coachem, autorką “Apetyczna Książka dla Całej Rodziny”. Znajdziecie ją między inni na Instagramie: daria_rybicka_lifestyle.
Jak widzicie każdy rodzic, niezależnie od miejsca zamieszkania, statusu materialnego, wykonywanego zawodu czy wiary myśli o tym, by jego dziecko było szczęśliwe. I taki też przekaz przyświeca najnowszej kampanii Nurofenu – jeżeli jeszcze nie widzieliście tej chwytającej za serce reklamy, koniecznie zobaczcie: